*
I oto zaczęła się w końcu moja przygoda w wirtualnym świecie, gdzie każdy może być być tym, kim chce. Postanawiam sobie solennie, że od dzisiejszego dnia będę regularnie pisywać na moim blogu, a jeżeli nie spełnię wymogu, który sama sobie narzuciłam, niech kopnie mnie gęś na pierwszym zakręcie zaraz za wierzbami, które u nas na wsi rosną.
Gęś ową zobowiązuję do bezwzględności wobec mojej osoby, bo tylko tak można do mnie przemówić, i nie jest to z mojej strony jedynie samokrytycyzm, a tak zwana prawda życiowa o sobie, której można doświadczyć po latach doświadczeń. I oto spełnia się mój sen, sen proroczy, którego śniłam pewnej nocy, we wzburzeniu wielkim, szamocząc się raz po raz z jakby niewidzialnym wrogiem, krzyczałam wniebogłosy, że nie chcę i nie mogę….a i tak stało się to, co miało się stać.
Tak było w owym śnie, którego nie cierpię wspominać, tak był bezwzględny i nie dający żadnej nadziei. We śnie tym zostałam wpuszczona (wbrew mej woli) do tajemniczego świata Wirtu, gdzie co rusz przebiegały drogę bestie okropne, śmiejąc mi się prosto w twarz, lub szczerząc kły w nienawiści wielkiej….
Nie chciałam tam zostać, opierałam się z całych sił, aby nie przekroczyć tej cienkiej granicy, która rozdzielała świat rzeczywisty, tak zwany Real, od świata w którym wszystko jest możliwe, ale nie bardzo wiadomo, dlaczego, świata Wirtu. Przegrałam tę walkę, niestety, nie tylko we śnie….Od dziś jestem więźniem tej obcej krainy. Witajcie współwięźniowie….